sPokój
Z wizytą u biebrzańskiej Wiedźmy
Jess pisze:
O biebrzańskiej Wiedźmie dowiedziałam się z magazynu, który był wydawany przez firmę, w której pracuję. Jak tylko zapadła decyzja naszego wyjazdu na wschód, wizyta u niej stała się punktem obowiązkowym na naszej trasie.
Do Wiedźmy prowadzą małe drogi pośród rozlewisk Biebrzy, a jej dom wyrasta na skraju miejscowości Kulesze. Dom jej poznacie od razu. Mi przypomniał zjawisko East Jesus w Kaliforni. Mały domek obwieszony znaleziskami i uratowanymi od zagłady starymi, pięknie kutymi krzyżami, elementami maszyn i narzędzi rolniczych i mnóstwem czaszek znalezionych pewnie podczas wielu z jej wędrówek. Dom strzegą dwa wilki i dwa koty, przynajmniej tyle naliczyłam.
Weszliśmy do środka. Wiedźmy jeszcze nie było, ale dom zapraszał otwartą brama i gromadzącymi się już tam innymi gośćmi. Taki dom chciałbym prowadzić… zachęcający do wejścia, przyjazny i otwarty dla wszystkich.
Przy domu wyrasta wielka stodoła, której większą powierzchnię zajmują łózka i materace. W środku panował półmrok, na ścianach bibeloty, czaszki, łańcuchy. Belki stropowe uginały się od ziół, których woń wypełniała całą przestrzeń stodoły, na łóżkach mruczały leniwe koty.
Heh… siedzę teraz z rękoma na klawiaturze, by napisać coś więcej i naprawdę trudno opisać mi to słowami…
Na początku czułam się nieswojo, lecz z czasem to uczucie ustępowało.
W zapachu ziół, trzasku i cieple ogniska, dźwięku tybetańskich mis i sporadycznych skomleń wilków doświadczaliśmy spokoju. Takiego prawdziwego SPOKOJU.
Naprawdę zapomniała o telefonie, o tym, żeby opisać poprzedni dzień i wrzucić post na bloga. Czułam się dobrze, błogo, popijając zioła byliśmy po prostu tu i teraz. Czułam chwilę, ciszę i Biebrzę… chyba, przynajmniej tak to wtedy odbierałam.
Wyprawa na bagna po lekcję zielarstwa
Ranek zaczął się dla nas wyjątkowo wcześnie, kiedy to zerwał nas ze snu budzik ustawiony na 4:30.
Idziemy z Wiedźmą wypatrywać łosi. Mamy pecha, bo się pochowały w obawie przed wilkami, jak twierdzi Wiedźma. Idziemy dalej na bagna, gdzie halucynogenne rośliny uwalniają swoją niebezpieczną woń. Widzę pierwszy raz rosiczkę. Ściągam buty, by poczuć miękki torf po którym stąpam. Wiedźma, Wrzos i ja podskakujemy, by wprawić w rezonans całe niemalże bagna, co po części się nam udaje. Poznajemy otaczające nas rośliny, uczymy się ziół i ich właściwości. I w końcu chodzimy po bagnach.
Wiecie co to za uczucie chodzić na boso po mokrym dywanie z mchu, który pokrywa 1,5 metra bagiennej przepaści? Najpierw ostrożnie – boję się że mech przerwie się pod ciężarem mojego ciała, a bagno wciągnie mnie w swoje królestwo. Potem odważniej, bo ufam Wiedźmie i wiem, że nic mi się nie stanie.
Musicie to sami poczuć i będziecie wiedzieć o co mi chodzi.
Wracamy.
Prawdziwa Biebrza jest inna niż w przewodnikach, blogach i na zdjęciach
Z Wiedźmą spędzamy jeszcze kilka godzin tego dnia…
Żegnam się z domem Wiedźmy, jej wilkami i kotami. Wzrokiem żegnam czaszki i zioła. Na drogę dostajemy syrop na kaszel, syrop z bzu, przepyszny ser z czarnuszką, kawał słoniny niczym z wiedźmińskiego inwentarza. Ostatnie spojrzenie w jej kierunku… jeszcze tu wrócę.
Wiedźma jest drobną osobą z totalnym luzem do życia, ludzi i przede wszystkim rzeczy. Ma cudne dzieci (genialne, przeinteligentne), wspaniały dom z kuchnia i stodołą wypełnioną ziołami. Wiedźma – jak nazwa mówi – to kobieta, która „wie”. Biebrzańska Wiedźma zachwyca swoją znajomością ziół, roślin, zwierząt i Biebrzy.
Biebrza Wiedźmy jest inna. Inna niż w przewodnikach, blogach, inna niż na zdjęciach, które oglądałam. Jeśli kiedykolwiek poniesie Was w tamte strony, musicie ją poznać.
W poszukiwaniu łosi i pijanic
Wrzos pisze:
4:30. Mordercza godzina. Ale nie jest tak źle. Zrywamy się do wymarszu w głąb parku. Wiedźma jest punktualna. Wjeżdżamy ogórkiem kilkanaście km w las i stajemy przy polanie szerokiej na 11 km. To tu najłatwiej wypatrzyć łosie. Nie jest jednak tak łatwo, ale udałe się zobaczyć samicę z dwoma młodymi.
Słuchamy też opowieści o lokalnym ptactwie i nieznanych gdzie indziej gatunkach. Krótki spacer po łące i przegląd lokalnych ziół. Zapamiętałem niestety jedynie cykutę i dzięcielinę. Świerzop tu chyba nie występuję, bo moje pytanie zostało zignorowane.
Jedziemy w inną stronę parku – na bagna. Znowu przegląd ziół i jedzenie jagód. Łażenie boso po torfowisku i nad bagnami . Pijanice rosną zawsze w towarzystwie silnego halucynogenu, a po zbieraniu ich ludzie są najebani – stąd nazwa – wyjaśniła Wiedźma.
Wracamy koło ósmej do chatki. Spędzamy tu jeszcze kilka godzin czekając na start spływu i ruszmy dalej wyposażeni w leki, wałówkę informacje o ciekawych miejscach w okolicy i fantastyczne doświadczenia.
Zwiedzamy Kruszyniany, a Staż Graniczna dziwi się na nasz widok
Mijamy Białystok dość szybko. Nie robi na nas spodziewanego wrażenia. Przejeżdżamy przez Supraśl i docieramy do Kruszynian. Tutaj próbujemy słynnej w całej Polsce kuchni tatarskiej, oglądamy meczet i dowiadujemy się o ciekawym wiadukcie granicznym.
Jedziemy okropną szutrową drogą jakąś godzinę. Na ostatnim odcinku wzdłuż granicy dwukrotnie zatrzymują nas patrole Straży Granicznej. Pierwszy raz widzą takie auto i to na takim odludziu jadące w tak bezsensownym dla nich celu. Nie mogą się nadziwić, że przejechaliśmy tyle kilometrów i że chcemy zobaczyć akurat ten wiadukt. Uśmiechają się i uspokajają się jak im mówimy że nie przemycamy jeansów. Ostrzegają żeby przypadkiem nie przekroczyć granicy z Białorusią, bo natychmiast będą wezwani do interwencji.
A wiadukt jest świetny. Duma ZSRR.
Wjeżdżamy jeszcze do Trześcianki, krainy otwartych okiennic. I dojeżdżamy na kemping w Białowieży. Mamy przejechane ponad 1100 km, to blisko połowa trasy. Padam na twarz. Jutro w planie żubry i Żubry.