From Wawa with love | W podróży ważni są ludzie
Jest godzina 5:30 po południu. Bob’s Garage właśnie odmówił nam przyjęcia do kolejki i w tej chwili straciliśmy wszelką nadzieję. Wiemy już, że jedyny normalny warsztat w Wawa nam nie pomoże. Zostaje jeszcze dziupla, w której remontują kosiarki. – zostawiamy to na jutro. Ja jestem zrozpaczona. Wrzos leży pod autem i stara się wymyślić co zrobić.
Miejscowi zlatują się jak muchy, zagadują i interesują się. To miłe, bo każdy chciałby pomóc, ale żaden z nich nie wie jak. Jeden z gapiów zostaje na dłużej.
Bill
Ma 70 lat i mówią na niego Bill. Na co dzień mieszka w Edmonton w Albercie. Do Wawy przyjechał odwiedzić teścia. „ Musiałem przyjechać. Chłop ma ponad 90 lat, nie wiadomo jak długo pożyje” – mówi Bill. Zaczynamy dłuższą rozmowę.
Wawa to rodzinne miasto Billa. Wychował się tu i jako dorosły już człowiek pracował w tutejszej kopalni. Smuci go to, że miasto umiera, że ludzie stąd uciekają, że wszystko niszczeje. Z drugiej strony zauważa dobre zmiany. Wie, że niedługo znów miasto wróci do formy i będzie pełno ludzi i pracowników kopalni. Bill bardzo się o nas martwi, jak ojciec, co chwilę pyta czy może w czymś pomóc, mimo, że sam dobrze wie, że pomóc nm nie będzie umiał. Ale bardzo chce, do tego stopnia, że wyciąga z kieszeni swój mały scyzoryk by pomóc odciąć kawałek taśmy, który standardowo odrywam zębami.
Jest cudowny. Jego troska o nas jest niesamowita. Siedzimy razem około 3 godzin. Rozmawiamy o kopalni, o narzędziach ogrodowych, o jego rodzinie.
W końcu musi już iść. Wyciąga portfel i daje nam 50 dolarów mówiąc, że tylko tak może nam pomóc i że bardzo chciałby zrobić więcej. Nie możemy przyjąć od niego takiego prezentu…
Żegnamy się serdecznie. Bill odchodzi w stronę zachodzącego słońca, a my schodzimy na miejską plażę zmyć z siebie cały ciężki dzień.
Bożena i Grzesiek
Wstaje nowy dzień w Wawie. My też wstajemy. Pierwsza myśl – toaleta – trudno o nią śpiąc na ulicy przy plaży. Najbliższa jest w Tim Hortons. Ja staję w kolejce: kupię kawę i kanapkę na śniadanie – coś trzeba zjeść, a mi dziś nie chce mi się gotować. Przez zęby sączę kawę, prawie nie rozmawiamy.
Podchodzi do nas facet. „Is that white and green bus yours?” – pyta. Bartek odpowiada twierdząco. „Wy jesteście z Polski?” – słyszymy dalej.
Zaczynamy rozmawiać, a my nie myśląc o niczym innym , jak o naszej awarii zaczynamy żalić się na obecną sytuację.
„Czekajcie” mówi Grzesiek i rusza po zamówioną kawę. „Coś wymyślimy, nie mogę Was tak zostawić”. Dopijamy kawę i ruszamy za Grzegorzem do jego domu.
Okazuje się, że jedziemy do motelu. Wjeżdżamy w małą dróżkę koło autostrady, prawie w las, a w lesie małe drewniane chatki- High Falls Motel and Cabin. W recepcji uśmiechem wita nas uśmiechnięta szatynka „Hi” mówi. Grzegorz: „ Oni są z Polski i potrzebują naszej pomocy” I tak Bożenka i Grzegorz przygarniają nas do siebie na kilka dni.
Busa ustawiliśmy na starym miejscu dla RV, mieliśmy tam wszystko, co potrzebne by pomyśleć i próbować naprawić auto. Mieliśmy też spokój.
Grzesiek przejął się bardzo naszą awarią, tak jakby dotyczyła jego samochodu – to niesamowite. Przywiózł „majstra”, popytał na mieście o mechaników, podwiózł gdzie tylko trzeba było pojechać. Był nawet gotów pojechać ponad 200 km by załatwić dla nas jedną sprawę.
„ O szóstej jest kolacja, ale najpierw zawiozę Was w fajne miejsce”
I tak trafiliśmy na Sandy Beach.. Grzesiek zostawił nas tam samych i za godzinę wrócił.
Kurde… skąd tak dobrze wiedział czego nam trzeba. Przez tę godzinkę nie myśleliśmy o aucie, o naprawach o naszych problemach. Pływaliśmy w przeczystym jeziorze Górnym, leżeliśmy na piasku i naprawdę odpoczywaliśmy.
Bożena i Grzegorz to ludzie sukcesu… tak poważnie. Grzegorz wyjechał z Polski do Włoch mając tylko kilkadziesiąt dolarów w kieszeni. W końcu trafił do Kanady. Bożena kilka lat temu zakończyła działalność- swój dość duży biznes fryzjerski w dużym mieście. Wszystko, co osiągnęli w życiu zawdzięczają tylko sobie, swojej pracowitości i determinacji. Są przykładem ludzi sukcesu, którzy teraz już chyba wiedzą co chcą w życiu robić.
Chyba nigdy nie myśleli o motelu, który teraz prowadzą. Wszystko stało się przypadkiem, kiedy to odwiedzili Wawę kilka lat temu, potem otrzymali ofertę kupna motelu High Falls. Prowadzą go 2 lata i widać, że lubią to co robią. A przede wszystkim czują się tu bardzo dobrze.
I czas płynie tu spokojniej, milej i bez stresu.
Do tego biegające między domkami zające, czasem łoś czy niedźwiedź który przypadkiem zawita do motelu, no a latem z małych poidełek przy oknach sączą wodę kolibry…
Z każdą minutą poznawaliśmy ich bardziej, na tyle, że momentami czuliśmy się jak wśród starych dobrych znajomych. I polubiliśmy ich bardzo.. tak bardzo, że nie chciało mi się opuszczać ich ani ich cudnego motelu.
Wyjeżdżamy z Wawy. Grzegorz daje nam amulet na szczęście – na dalszą drogę. Żegnamy się z dobrymi ludźmi. Tak szczerze, bezinteresownie i ludzko.
Nie mogę ukryć łez wzruszenia.
Chciałabym tam jeszcze wrócić, choć na chwilę, na lampkę wina i krótką rozmowę…
Cindy i Al
O Alu dowiedzieliśmy się dzięki Pawłowi, spotkanemu u Bożeny i Grzegorza.
To jedyny facet w Wawie, który może coś wiedzieć o volkswagenach. Zajeżdżamy do jego domu. Na podwórku stoją dwa volkswageny T3 – młodsze od naszego busa. Al grzebie właśnie przy jednym z nich. Zaczynamy rozmawiać i po chwili już siedzimy w kuchni Ala i Cindy. Ja sączę kawę, Wrzos Millera. To bardzo ciepli i życzliwi ludzie z ogromnym poczuciem humoru. Al grzebie w naszym busie i po chwili wszystko zaczyna działać jak powinno. Zaczarował go, bez odpowiednich przyrządów, specjalistycznych narzędzi. Stara szkoła – na ucho i doświadczenie.
Cindy rozchmurza mnie swoim niebanalnym poczuciem humoru. I znów trochę zapominam o problemach. Auto zaczyna działać. Al i Cindy dają nam swoje numery telefonów, żebyśmy odezwali się w razie problemów. Mówią, że w promieniu 500 km mogą spokojnie do nas dojechać i pomóc.
Ludzie!
To ludzie są najważniejsi!
I wiem, że jechałam po to by doświadczyć trochę pustki, tych ogromnych przestrzeni, ciszy pól, szumu fal i szelestu liści na wietrze.
I choć Kanada zachwyca coraz bardziej każdego dnia, tą właśnie swoją dzikością i czystością krajobrazu, to i tak wygrywają poznani tu ludzie.
Wawa
To typowe małe kanadyjskie miasteczko. Ciągnie się wśród asfaltówki odbijającej od Transcanadian Highway. Jest tu stacja benzynowa, mały market, sklep z używanymi ciuchami i Canadian Tire.
Wawa ma swoje jezioro i miejska plażę.
Mieszka tu niecałe 3000 ludzi.
W Wawie jest stara kopalnia żelaza i złota. Znaleziono tu nawet diamenty.
Wawa ma Tima Hortonsa (fastfood) i największą kolejkę po kawę, jaką widziałam w życiu.
Znajdziecie tu pomnik wielkiej gęsi. Podobno największy na świecie.
Wokół Wawy odkryjecie przepiękne tereny, wartkie rzeki pełne ryb, czyste jeziora, jedne z ciągnącymi się kilometrami plażami pokrytymi złotym przyjemnym piaskiem. Inne mniejsze, kamieniste, zawalone pniami drzew.
Zobaczycie majestatyczne wodospady i piękne rzeki
Poddychacie tu świeżym powietrzem, jak my po środowej burzy.
Wawa ma piękne łąki i lasy pełne śpiewających ptaków.
Niedaleko odkryjecie rysunki naskalne Odjibwe.
Wawa ma tez cudownych ludzi, których mieliśmy przeogromne szczęście poznać.
Świetnie czyta się takie historie. Swego czasu trochę podróżowałem stopem po Europie i wnioski miałem takie same 🙂
Ciekawy artykuł. Interesujący blog.
Hej dzięki. Pracujemy nad odświeżeniem strony i wkrótce dużo więcej treści się pojawi