Anioły nadal lądują na górach Syjonu – Park Narodowy Zion
Góry Syjonu czyli Zion położony w stanie Utah postanowiliśmy odwiedzić po raz kolejny. Może i dlatego, że poprzednim razem nie mieliśmy za dużo czasu, by móc nacieszyć się pięknem tego miejsca.
Zion to dolina kanionu wyżłobionego przez Virgin River. I mimo, że swą wielkością chowa się przy tym tak znanym Wiekim Kanionie, to i tak urzeka na każdym kroku i każdym szlaku. W jego skałach drzemie historia kilku milionów lat, a każdy kolor i odcień rudości przekazuje inną opowieść.
Miasteczko od razu wydało nam się znajome.. „ o tu spaliśmy pod namiotem”; „ tu jedliśmy lody”, „ o.. a tego hotelu tu nie było!”. No właśnie większa liczba turystów wymogła na pobliskich miasteczkach rozbudowę infrastruktury. Takie życie. My tym razem uciekliśmy na nocleg poza miasto, na BLM – państwową ziemię, na której można biwakować do 14 dni. Nie ma tam nic, ale są piękne widoki i spokój.
Angels landing – czyli szlak który wszyscy chcą pokonać
Wracając do Zion myśleliśmy głównie o pokonaniu szlaku Angel’s Landing – to jedyny szlak który przeszliśmy wtedy, sześć lat temu. I znów czujemy popularność tego miejsca. Dziś niedziela, pierwszy dzień, kiedy Park wprowadził ograniczenia w wejściu na Angels Landing. Przy wejściu na szlak zaczepia nas strażnik i daje bilet wstępu na godzinę 14:00. Jest właśnie 10:00!!!!
Jakoś jednak udaje nam się wejść wcześniej. 🙂 Szlak tłumem przypomina ten na Giewont. Przeciskamy się między ludźmi, by skrócić naszą męczarnię w palącym słońcu. I jakoś tak dziwnie… Niby nic się nie zmieniło, a szlak wydaje się być trudniejszy. Czyżby góry urosły, podejście było bardziej strome, a słońce jeszcze mocniej grzeje niż 6 lat temu??? No bo to przecież nie my i nasza kondycja. 🙂
Trudy wspinaczki i nerwy w kolejce na łańcuchach rekompensuje zapierający dech w piersiach widok. Znów jest cudnie i magicznie – jak te sześć lat temu.
The Narrows – podejście pierwsze
Tym razem chcemy w Zion zostać trochę dłużej. Jeden dzień zostawiamy sobie na Narrows, szlak o którym dowiedzieliśmy się dzięki Interameryka.
Wysiadamy z autobusu, który dowozi turystów do punktów wypadowych na szlaki. Nasz nazywa się Temple of Sinawa i wychodzi z niego jedyny szlak. Pieszy szlak wodny. Ludzi podążających tych szlakiem poznacie od razu w autobusie. Maja dziwne spodnie i kije. Po co? Tego dowiedzieliśmy się po pierwszych minutach spędzonych w lodowatej wodzie.
Już w autobusie spotykamy rodaków. I fajne, bo to spoko ekipa z Wrocławia i Poznania. Też idą na Narrows. Też jak my w „normalnym” ekwipunku. Też, jak my wrócą tu jutro. Ale po kolei.
Nie jest super ciepło, bo to połowa października. Ale mamy nadzieję, że damy radę. W centrum informacji turystycznej Parku temperaturę wody określono na 3 stopnie Celsjusza. Spoko nie?
Mamy krótkie spodenki, ciepłe skarpety i buty, które i tak przemokną po kilku sekundach. I o dziwo jakoś w stopy ciepło tylko łydki zamarzają z każdym krokiem. Po kilkuset metrach decydujemy się zawrócić, wypożyczyć nieprzemakalne spodnie i wrócić na szlak następnego dnia.
Zostało nam sporo dnia, więc decydujemy się na spacer dwoma spokojnymi i krótkimi szlakami.
Emerald Pools
Te małe szmaragdowe stawy można zobaczyć z dwóch poziomów niższego i wyższego. My wybieramy ten, gdzie trochę trzeba się powspinać. Początek szlaku jest ciekawy wiedzie lekko piaszczystą, czasem kamienistą drogą pod górę, oczywiście w pełnym słońcu. Po 30 minutach docieramy do pierwszego stawu, a raczej kałuży skrytej za ogromnymi skałami. Większe wrażenie robi drugi staw, ukryty w skalnym rudym kominie. I jak to w Zionie, trasa prowadzi przez niemalże pustynne klimaty, by na końcu zaskoczyć cię cieniem, drzewami i bujną roślinnością.
Zazwyczaj szlak Upper Emerald Pools można połączyć z Lower i zrobić fajną pętelkę. Niestety ostatnie ulewy spowodowały obsunięcie się głazów i ziemi, na złączeniu tych szlaków i nie było nam dane pokonać ich obu za jednym razem.
Watchman Trail
Krótka trasa, która prowadzi do punktu widokowego na dolinę rzeki Dziewiczej. Szlak zaczyna się przy centrum Informacji i pokonanie go zajmuje około godziny. Tu również musicie przygotować się na wspinaczkę w pełnym słońcu, by prawie na końcu trasy móc ukryć się w cieniu. Na końcu wychodzimy na mały płaskowyż, na którym często można zobaczyć bluebidry, wiewióry i inne stwory.
The Narrows podejście drugie
Wstaliśmy przed szóstą, by dojechać do Zion przed siódmą i mieć zapewnione miejsce na parkingu i w autobusie. O siódmej odebraliśmy ekwipunek z wypożyczalni – spodnie, skarpety i buty. Przygotowani, jak nigdy wcześniej ruszyliśmy na niesamowity wodny szlak zwany The Narrows. Nazw wiąże się z specyfiką tego kanionu, który zwęża się w górę rzeki. Autobus jest naładowany ludźmi, niestety większość ma kije, więc już wiemy, że sami na szlaku nie będziemy. Wiem, graniczyło to z cudem, ale przez moment miałam nadzieję, że może uda się samotnie przejść Narrows. Ruszamy szybko, wybetonowanym chodnikiem, który prowadzi wzdłuż rzeki. W pierwszych minutach zostawiamy większość w tyle, czasem doganiając ekipę z poprzedniego autobusu.
Wstaliśmy przed szóstą, by dojechać do Zion przed siódmą i mieć zapewnione miejsce na parkingu i w autobusie. O siódmej odebraliśmy ekwipunek z wypożyczalni – spodnie, skarpety i buty. Przygotowani, jak nigdy wcześniej ruszyliśmy na niesamowity wodny szlak zwany The Narrows. Nazw wiąże się z specyfiką tego kanionu, który zwęża się w górę rzeki. Autobus jest naładowany ludźmi, niestety większość ma kije, więc już wiemy, że sami na szlaku nie będziemy. Wiem, graniczyło to z cudem, ale przez moment miałam nadzieję, że może uda się samotnie przejść Narrows. Ruszamy szybko, wybetonowanym chodnikiem, który prowadzi wzdłuż rzeki. W pierwszych minutach zostawiamy większość w tyle, czasem doganiając ekipę z poprzedniego autobusu.
W pierwszym odcinku wodnym tego szlaku jest naprawdę gęsto od innych turystów. Z czasem część z nich rezygnuje lub mocno zwalnia. Na samym końcu jesteśmy my oraz 4 inne osoby. Jest nieźle. Buty przemokły po pierwszych kilku metrach jednak neoprenowe skarpety trzymają ciepło i marsz w lodowatej wodzie jest nawet komfortowy. Dopóki woda sięga kostek i nie wykracza poza kolana można niemalże biec w wodzie, a kamienie też nie stwarzają zbyt dużego problemu. Gorzej kiedy robi się głębiej i idziemy po uda lub po pas w wodzie. Problemem tez czasem jest szybki nurt, raz zaliczam upadek i moczę sobie lewą część ciała. Lewa ręka prawie drętwieje mi z zimna, ale ogromne skały i czysta woda i piękno otaczającej nas przyrody, powodują, że szybko zapominam o mokrej bluzie.
Kanion zaczyna zwężać się coraz bardziej. Wrzos idzie pierwszy i widzę, jak w pewnym momencie zanurza się coraz bardziej. Ja już wiem, że znów się zamoczę i poczuję zimno Virgin River. Podciągam koszulkę, a woda sięga mi prawie pod biust.
Dalej robi się tylko piękniej. Docieramy jednak do miejsca, tak głębokiego, że musiałabym przepłynąć kawałek. Nikt z naszej szóstki nie decyduje się iść dalej.
Wracamy i w końcowym odcinku dociera do nas słońce. Docierają też setki ludzi, którzy przyjechali późniejszym autobusem. Jest tłoczno, głośno i niezbyt przyjemnie. Cały czas w głowie siedzi mi spacer ostatnim odcinkiem rzeki, w ciszy, spokoju, z wodą po pas.