Ostatnia granica czyli prawdziwy koniec świata. | Alaska
Jesteśmy na Alasce… ALE zanim tu dotarliśmy zastanawiałam się o co chodzi z tą Alaską. O co to wielkie halo? Co ma w sobie Alaska. Oczywiście sama chciałam tu dotrzeć , więcej, żeby odhaczyć, że byłam.
To tak jak z Prudhoe Bay. Wszyscy tam jadą, bo trzeba tam pojechać, ale każdy właściwie nie wie po co. I nawet kiedy tam dotrze nadal nie widzi sensu w pokonanej drodze i krzyżyku na nazwie Prudhoe Bay w swoim notatniku z rzeczami do zrobienia przed śmiercią.
Myślałam, że tak samo będzie z Alaską. Na szczęście się myliłam.
Alaska zimno przywitała nas nieprzyjemnym deszczem. Granicę przekroczyliśmy w Beever Creek dosłownie przepychając ogórka przez pas graniczny USA i Kanady. Mieliśmy znów problemy z odpalaniem, spowodowane pewnie wilgocią. PIerwsze chwile na Końcu Świata były depresyjne i przygnębiające. Kilka dni deszczu i zimna zrobiło swoje. Do tego ciągła droga pośród drzew w ulewie i wietrze. I .. snuliśmy się dziurawą szarą drogą poprzez miliony zielonych drzew, raz iglastych raz liściastych. Monotonia drogi przybijała jeszcze bardziej. Po co my tu w ogóle przyjechaliśmy – nie mogłam tego zrozumieć.
Czasem czułam, że ta Alaska jest przymusem.
Że wszyscy liczycie na to, że do Alaski dotrzemy. Że właściwie nie ma opcji, żebyśmy tu nie dotarli. I wierzcie mi, chyba z dziesięć razy rezygnowaliśmy z Alaski. Jednego razu było naprawdę blisko. To było w Manitobie. Chcieliśmy zjechać od razu do Stanów i dać sobie spokój z tysiącami kilometrów w dziczy i pustce. A jak nam się zepsuje auto gdzieś na totalnym zadupiu? Jak nas zjedzą niedźwiedzie podczas noclegu na dziko? Jak Alaska nas zawiedzie? Jak góry będą za wysokie? Co wtedy? – takie pytania już dziś nie przychodzą mi do głowy.
Dziś już opuszczamy Alaskę i okropnie nie chcę stąd wyjeżdżać.
Dlaczego?
Bo dotarliśmy na Koniec Świata! I nie chodzi tu o odhaczenie kolejnego punktu na mapie.
- Bo zaniemówiłam, kiedy zobaczyłam Denali, a ono przyćmiło wszystkie góry jakie dotąd widziałam.
- Bo dotknęłam niemalże lodowca i wdziałam jak topiąc się umiera na naszych oczach.
- Bo patrzyłam jak lwy morskie wygrzewają się na samotnej skale, a foki dryfują na maleńkiej krze.
- Bo wdrapałam się na kilka szczytów i pokonałam zmęczenie, swoje słabości i strach.
- Bo jednego ranka na naszej polanie stado dzikich zajęcy cieszyło nasze oczy.
- Bo widziałam kingfishera i miliony kruków.
- Bo w końcu byłam blisko natury, w dziczy czasem. I otoczona przez miliardy drzew, tony skał, ogrom lodu i wody czułam się naprawdę maleńka. Mikro w stosunku do tego wszystkiego co nas otacza.
Dziś na drodze gdzieś pomiędzy Anchorage a Tok poczułam to jeszcze bardziej. Poczujcie to ze mną. Zamknijcie oczy…
Wyobraźcie sobie ogromną dolinę otoczoną górami. Z północy mniejsze, porośnięte zielonymi jeszcze drzewami. Z zachodu większe, brązowo- żółte. Te na wschodzie są szare i ogromne, tak, że trudno pojąc ich wielkość. Znikają niemalże w chmurach, a mała wyrwa miedzy nimi to tylko wielkie koryto rzeki. I patrząc na południe widzicie w końcu biało-niebieski jęzor, który sięga środka doliny, a wychodzi niemalże z nieba. Wszędzie dookoła góry. Dolina pokryta jest żółknącą trawą i jasnozielonymi świerkami. Pośrodku tej doliny postawcie siebie, tak jak teraz jesteście. I zamieńcie się na chwilę w mrówkę. Tak… ta dolina jest taka ogromna
Jak się czujecie? Maleńcy jesteśmy, nie?
I chyba tak na prawdę w tym całym alaskańskim marzeniu nie chodzi o Alaskę. Chodzi o to uczucie, kiedy jest się naprawdę małym, czasem bezradnym wobec natury. Chodzi o bycie na Końcu Świata, gdziekolwiek ten koniec jest. Nie musi on być wcale Alaską. Może być pobliskim krańcem lasu czy zimową plażą w wyludnionym Unieściu. Alaską może być przebiegnięty pierwszy maraton czy zrobienie pierwszego szalika na drutach. Kurde tu chodzi o Ciebie, odnalezienie siebie i swojego miejsca w naturze i w świecie. To jest ten Koniec Świata.
Co do Prudhoe Bay wspomnianego na początku .. nie pojechaliśmy tam. Posłuchaliśmy się Todda, ahhhh co to za człowiek. Wiecie, ze trzydzieści lat temu wsiadł na rower i po prostu pojechał na Alaskę. A jak już był na Alasce pojechał do Meksyku. Swoim rowerem. On sam droga i rower. Kurde, to jest odwaga, anie jakaś tam jazda ogórkiem 😉 Chciałabym, by każdy z Was mógł posłuchać choć jednej jego opowieści z podróży. NIe dość, ze Todd jest świetnym storytellerem, to ma też co opowiadać. A każda z historii jest tyle straszna co przezabawna i piękna. I w pewnym momencie nie wiesz, czy łzy lecą Ci z wzruszenia czy ze śmiechu.
Todd to mądry człowiek, to on odradził nam Prudhoe Bay. „Nie warto” powiedział. „Jeśli musicie odznaczyć punkt na liście to jedźcie, ale to nie jest warte drogi i czasu. Jest tyle innych cudnych miejsc, którym możecie poświęcić swój czas”. I miał rację.
W życiu nie chodzi o odhaczanie punktów. Jest tyle piękna na ziemi i w ludziach.
Na Alasce. W Kandzie. W Polsce. W podpoznańskim miasteczku czy w jednej z dzielnic Wrocławia.
Wszędzie.
Wystarczy tylko znaleźć ten Koniec Świata i jego dolinę. Stanąć pośrodku i otworzyć oczy.
Świetnie się Was czyta 🙂 serio.
Deanli (też jako park) wymiata!!!
Nawet bank nazwali od jej dawnej nazwy McKinley.
Alaski i kanionu pozazdroszczę najbardziej.
Być, patrzeć i się zachwycać…
Powodzenia!!
Pingback: Alaska - polecamy! - CALLUNA TRIP