Wielcy faceci i Ona – wcale nie taka malutka. Orozco, Rivera i Khalo.
Meksykański muralizm zyskał dużą popularność w latach 20 XX wieku. Takie nazwiska jak Diego Rivera czy Jose Clemente Orozco to symbole sztuki ulicznej w Meksyku. Ich dzieła przetrwały do dziś i można je podziwiać w przestrzeni miejskiej dużych miast jak Meksyk czy Guadalajara.
Nie lubimy dużych miast, ich przeludnienia, korków i wymuszonych wycieczek do muzeów i kościołów. Jednak coś pchało nas, by zajechać do Guadalajary. Trafiliśmy do centrum miasta właściwie tylko po to, by zobaczyć murale Jose Clemente Orozco. Nie wiedzieliśmy o nich zupełnie nic. Niczego nie oczekiwaliśmy.
Kiedy tylko postawiliśmy pierwsze kroki w Hospicio Cabanas, już wiedzieliśmy że czeka na nas kolejne duże miasto – największe w jakim byliśmy Ciudad Mexico.
Dlaczego? Zaraz sami się przekonacie.
Jose Clemente Orozco – Mechaniczny koń | czerwienie i poruszająca historia Meksyku
Jest ciepły grudniowy dzień. Zatrzymujemy się na strzeżonym parkingu kawałek za miastem i Uberem jedziemy do centrum. Wypijamy po piwku w knajpce w centrum i okazuje się, że tuż za naszymi plecami znajduje się Hospicio de Cabanias. To tu możemy zobaczyć najsłynniejsze prace Clemente Orozco. I tak jak nie przepadamy za muzealną sztuką, to to miejsce nas zachwyciło. Może chodzi o to, że mural to nie oderwany od przestrzeni malunek na płótnie, ale integralna część miejskiej przestrzeni. Żyje wiecznie na murach budynku, wśród codziennie innych ludzi, zapachów i innych promieni słońca. Może dlatego te wielkie malowidła zawsze robiły na nas duże wrażenie.
No dobra, wchodzimy do budynku – uderzają nas ciemno czerwone kolory. W środku pachnie lekko rozgrzanymi murami. W środku jest niewielu ludzi, my i sceny pędzla Orozco. To robi niesamowite wrażenie. Z pierwszą sekundą zakochuję się w jego stylu. Spędzamy tam mnóstwo czasu nie mogąc oderwać oczu od kolorów, postaci i mechanicznego konia, który zdominował nam cały budynek.
Widzimy Corteza, zło hiszpańskiej konkwisty i cierpienie. I porusza nas to bardzo. Przewodnik kończy właśnie oprowadzać hiszpańskojęzyczną grupę, by po chwili podejść do nas i przełączyć się na angielski. Opowiada nam historię Meksyku oczami i pędzlem Orozco nawiązując niekiedy do współczesnych dziejów.
Zanim kończy, już wiemy, że to nie ostatnie spotkanie z Orozco i meksykańskimi muralistami.
W Guadalajarze udajemy się jeszcze do Palacio de Gobiernio, by móc doświadczyć jednego z najbardziej znanych dzieł Orozco – poświęconego Miguelowi Hildago y Castillo. Docieramy do klatki schodowej i po pokonaniu kilku stopni wyłania się ogromna postać z płonącym mieczemw dłoni. Tu czerwienie dominują i agresywnie wdzierają się w nasze głowy.
W mieście Meksyk zobaczymy jeszcze dzieła Orozco w nietypowym budynku. Szukamy go przez kilkanaście minut, bo został wchłonięty przez nowoczesne zabudowania miasta, uliczne sklepiki i knajpy z jedzeniem. W końcu zauważamy znak „Hospital de Jesus”. Trudno nam uwierzyć, ze to tu. Wpisujemy się na listę odwiedzających szpital. Dodatkowo upewniam się czy to tutaj znajdziemy murale, pani w recepcji kieruje nas wgłąb budynku. Idziemy ciemnymi arkadami mijając kaszlących ludzi czekających właśnie na wizytę u lekarza. Docieramy do pachnącego zielenią drzew i krzewów patio z fontanną pośrodku.
Na piętrze wyłaniają się już pierwsze malowidła. NIe uderzają agresywnymi kolorami jak w Hospicio, mimo to nie możemy oderwać oczu. Co jakiś czas nasze sam na sam z Orozco zaburza przechodzący gdzieś w pośpiechu lekarz.
Diego Rivera – gigantyczny Tlaloc i korytarze w muralach
Już w Guadalajarze wiedzieliśmy, że musimy poznać prace Rivery. Nie po to by porównać go z Orozco, ale by przeżyć ponownie ten zachwyt kolorami i historią w przestrzeni budynków publicznych.
Nocujemy na parkingu w Parku w dzielnicy Chapultepec. I całkiem znów przypadkiem dowiadujemy się, że dzieło Rivery czeka na nas kilka kroków od naszego busa. Jakbyśmy wiedzieli, gdzie mamy się zatrzymać.
W parku znajduje się Carcamo de Dolores – budynek zaprojektowany przez Ricardo Rivasa. Budynek jak i konstrukcje dookoła miały zapewniać wodę miastu Meksyk od lat 50 XX wieku. Zanim do niego wejdziemy z płaskiej tafli wody obserwować nas będzie głowa azteckiego boga deszczu Tlaloca.
Jak się póżniej dowiemy fontanna z Tlalokiem jest dzieła Diego Rivery. Wewnatrz budynku wita nas znudzona pani bileterka i pusty basen, w którym kiedyś pluskała pewnie woda. Całą dziurę wypełniają pastelowe obrazy spod pędza Rivery – Agua el Orien de la Vida.
Riverę widzimy jeszcze pózniej tego dnia w Secretaria de Education Publica.
Na pierwszym piętrze Rivera gloryfikuje klasę robotniczą: tkaczki, garncarzy, sprzedawców warzyw, robotników przy zbiorze trzciny cukrowej, ale i ludowe święta.
Drugie piętro zgaszonymi kolorami przedstawia naukowców, inżynierów i ludzi sztuki. Polityka, jak rozwój kapitalizmu i tematyka rewolucyjna dominują ostatnie piętro.
Diego spotkamy jeszcze na chwilę po raz trzeci w mieście Meksyk, w domu Khalo.
Drobniutka Frida i jej cudowny błękitny dom.
Odwiedzając Casa Azul byliśmy nie tyle pod wrażeniem twórczości Fridy ( która jest nieoceniona) co jej magicznego domu i przedmiotów codziennego użytku. Muzeum – Dom Fridy Khalo to chyba jedno z najbardziej zatłoczonych muzeów w Meksyku. Dotarliśmy tu dwie godziny przed zamknięciem, a kolejka do kasy ciągnęła się przez całą ulicę.
Jej dom to niesamowite miejsce, pełno tu kolorów, rzeźb i jej obrazów. Możemy przez moment stąpać po ścieżkach w ogrodzie porastającym ogromny dziedziniec, po którym kiedyś i Ona spacerowała. Zajrzeć do ogromnej kuchni, pięknej jadalni czy sypialni Deigo.
Muzeum oferuje też czasowe wystawy. Nam udało się odkryć garderobę Fridy: jej szalone suknie, buty i biżuterię.
Największe wrażenie robi chyba pracownia i łóżko z lustrem, w którym powstawały jej dzieła.
Spędzamy tu ponad dwie godziny czując już oddech pracowników muzeum chcących już wrócić do swych domów. Robi się ciemno, a cały ogród rozbłyska dziesiątkami małych lampek.